08.04.2018. Dębno.  Długie oczekiwanie i cóż ten dzień w końcu nadszedł, bez niespodzianek – miało być w niedzielę i było w niedzielę … pierwszy maraton i pierwszy taki dystans!

Tak jak chyba u wszystkich osób debiutujących w tego typu imprezach, minuty przed startem pełne były niepewności, podekscytowania i uczucia, którego w zasadzie nie jestem w stanie opisać, może była to obawa połączona z dużą dawką adrenaliny? Może duma, że stoję tu i teraz z numerem startowym przed biegiem na 42 km – coś o czymś jeszcze 3-4 lata temu nigdy bym nie pomyślał?

I wyruszyłem, ściślej mówiąc wyruszyliśmy, bo maraton biegłem  w towarzystwie Wojtka Mościńskiego, osoby z którą wcześniej trenowałem i która, co tu dużo mówić, była mentorem mojego debiutu. Zakładane tempo 5.20-25 m/km już szybko poszło w las i pierwsze 6 km było w tempie 5.15. Tak jak to wiele razy słyszałem że tłum Cię poniesie … to tłum mnie poniósł. W zasadzie cały czas musiałem zwalniać bo moja naturalna tendencja do przyspieszania dostawała tutaj skrzydeł. Mimo wszystko zakładane tempo udało mi się jednak utrzymać na dystansie całego maratonu, choć muszę stwierdzić że nie było to łatwe! I na prawdę nie wiem co by było gdybym pobiegł szybciej, może bym miał lepszy czas, a może po prostu skończyłoby się zderzeniem ze ścianą, jakimś skurczem i psychicznym urazem – pogoda była dobra, może nawet i za dobra, żar z nieba się lał a jak wiemy to w takich imprezach nie pomaga! Wolałem dmuchać na zimne i słuchać rozumu niż energii i emocji –  moim celem było skończyć maraton poniżej 4 godzin!

Pierwszych 10 km w ogóle nie odczułem, po około 20 km zaczęły mi się robić pęcherze na stopach. 30 km, ta cyfra której się bałem, szybko nadeszła I w zasadzie nie czułem się gorzej niż na 20 kilometrze. No i po tej 30-tce to już tylko liczyłem kilometry do mety, biegło mi się coraz ciężej – co jest chyba naturalnym stanem rzeczy, ale ta osławiona ściana (która niemal śniła mi się po nocach) nie nadeszła. Do mety dobiegłem w czasie 3:49:23, z czego jestem dumny.  Potem już było tylko zimne piwo i uśmiech na twarzy!

 Tekst: Marcin