Hej!
11 września miałem przyjemność wystartować w Radkowie na dystansie 82 km, dodatkowo 3000 m przewyższenia.
Start o 5 rano spod zalewu radkowskiego przy temperaturze 3 stopni (ogólnie zimno), wiem że jestem w formie więc przesuwam się do pierwszej linii i startuje z elitą, a co! Po kilkuset metrach zaczyna się podbieg, widząc że nikt nie kwapi się do prowadzenia stwierdzam, że spróbuje. Krótkie spojrzenie na zegarek i zdziwienie że tempo pod taką górę poniżej 5 minut, a ja czuje w nogach jakbym biegł po płaskim 😳 na jakimś trzecim kilometrze towarzyszy mi jeszcze jeden zawodnik, ale dobiegamy do wypłaszczenia, kolega łapie oddech a ja zostaje sam na prowadzeniu. Pierwsza myśl: coś jest nie tak, zacząłem za szybko..? Ale czuje się dobrze więc postanawiam przyspieszyć.
Później starałem się biec równo, w rytmie pod górę a na zbiegach i płaskim „cisnąć” (między 20 a 25 km średnie tempo 4:16 na km) Wychodziło to nie najgorzej bo mijając pierwszy punkt kontrolny (tak, taki był plan by z niego nie korzystać) obsługa dziwi się że już jestem- dopiero się rozstawiają. Wcześniej po wbiegnięciu na szczyt mogłem obejrzeć wschód słońca- piękne momenty 🙂
Do drugiego punktu docieram z taką ilością izo, iż stwierdzam że ten punkt kontrolny również pomine. Tutaj dowiaduje się, że mam 18 minut przewagi i goni mnie 3 zawodników. Między 30 a 40 km zaczyna się pierwszy kryzys i na kolejnym punkcie mam już „tylko” 11 minut przewagi. W głowie myśli, że niedługo ktoś się za mną pojawi i stracę prowadzenie.. Ale później sobie pomyślałem, że przecież zazwyczaj bywało tak że ja byłem w grupie „pościgowej” i jeszcze wygranej na koncie nie mam. A przecież to ultra, tutaj każdy „umiera” na trasie, sztuką jest to przezwyciężyć i pokonywać kolejne kryzysy..
Na kolejnym etapie odżywam i przewaga wzrasta do około 15 minut. Później koło 60-65 km kolejny kryzys, rzut oka na profil trasy (jest na numerze startowym) i już wiem, że jak dotrę jako pierwszy do ostatniego punktu na 70 km nikt mi nie odbierze zwycięstwa.
No tak tylko trzeba jeszcze tam dotrzeć.. 😜 zaliczam wywrotkę 🤭 (na szczęście na trawiastym zbiegu a nie na kamieniach i korzeniach) w tym momencie łapie mnie skurcz w łydce.. dobiegam na ostatni punkt przy Pasterce. Jest dobrze, chociaż słońce nieźle grzeje już od kilku godzin (różnica temperatur między startem jakieś 20 stopni). Szybkie tankowanie bidonów i czas ruszać dalej.
Dopiero w tym momencie pomyślałem że to może jest TEN dzień, dzień zwycięstwa. Niestety czuje, że jestem odwodniony, picie skończyło się na kilka km przed metą, do tego otwarty teren i temperatura..
Na szczęście meta już blisko.. wybiegam z Czech, obiegam zalew i po 8 godzinach 49 minutach zwyciężam 🥇🏆 w głowie te wszystkie lata treningów, przeciwności i to co w ultra najpiękniejsze. EMOCJE! Tak, to jest zdecydowanie to o co chodzi w ultra, próba charakteru i walka z samym sobą.. uczucia nie do opisania, no i.. zostałem królem GUR 🤴😁
Z biegowymi pozdrowieniami
Radosław Ozimkiewicz